MIŁE POCZĄTKI
W sobotę 31 października miałam całą gromadę odwiedzających. Siedzieliśmy wszyscy razem na dole i śmialiśmy się do rozpuku. Cały dzień pobolewał mnie brzuch ale dopiero wieczorem zaczęły się skurcze typu boli, boli stop…… boli, boli stop. W odstępie co jakieś 7-10 minut – nieregularnie. Nie przestało nawet po gorącym prysznicu.
O dwudziestej drugiej w końcu zabrano mnie na porodówkę. Męża wysłano na izbę przyjęć w stanie gotowości. Ja jakoś doczłapałam się z pielęgniarką do sali gdzie znów musiałam podać dane i przygotować się na poród. Nie wiem czy to ze strachu czy tak po prostu, zaczęło mnie boleć jeszcze bardziej. Nie mogłam nawet płynnie rozmawiać. W momencie kiedy położyłam się na sali porodu ogólnego i podpięli mnie pod KTG skurcze zaczęły być nie do zniesienia. Zaczęłam się trząść jakby mi było mega zimno albo jakbym miała padaczkę. Nie byłam w stanie tego w ogóle opanować. Pielęgniarka strasznie mnie denerwowała. Miałam wrażenie, że nie wierzy mi, że tak strasznie mnie boli. Zmierzyła, moje skurcze, które trwały wtedy jakieś 40 sekund i powiedziała, że porodowe trwają półtorej minuty (OMG!). Jak zaczęłam się znów trząść, a ona okrzyczała mnie, że nie nie mogę tak robić, bo nie będę miała potem siły rodzić. Pamiętam, że jak na złość zaczęłam trząść się jeszcze bardziej i wzrokiem szukałam drogi ewakuacji. W przerwach między skurczami wypełniałam kartę informacyjną. Oczywiście nie wiem czy ktoś będzie w stanie się po mnie doczytać. Przypomniałam sobie wtedy o znieczuleniu zewnątrzoponowym i zapytałam o nie jak tylko zjawiła się pani doktor. Popatrzyła na mnie z politowaniem i zapytała czy czytałam coś na ten temat. Zaczęła mnie zniechęcać tłumacząc, że to przedłuża poród, a przy samym końcu i tak będę wszystko czuła bo muszę wiedzieć kiedy idzie skurcz i trzeba przeć. Później dowiedziałam się od mojej położnej, że albo nie było anestezjologa, albo same też nie wiedziały jak znieczulenie wykonać. Załamałam się. Zaczęłam błagać o cesarkę. Nie chciały o tym nawet słuchać. Dały mi natomiast jakiś gaz. Nie wiem czy ja jestem jakaś dziwna, ale wdychanie tego gazu było dla mnie okropne. Miało mnie to wyluzować, a ja się tylko zdenerwowałam, że płuca mnie od niego bolą i nie jestem w stanie tego wciągać. Odłożyłam zatem po chwili maskę i mordowałam się dalej. Nie wiem czemu nikt nie podał mi znieczulenia dożylnie.
Lekarka zaproponowała zmianę pozycji na stojącą lub siad na piłce. Wybiła 23 wieczór, a ja myślałam, że mnie zaraz rozerwie. Wierzgałam się już co trzy minuty ze skurczami po ponad minutę. Dosłownie szarpałam łóżko i przewracałam się na boki. Myślałam, że to już koniec, umieram albo umrę zaraz… Chciałam być już przy moim mężu! Wiedziałam, że jak go złapię to już nie puszczę! Poprosiłam o tą zmianę pozycji – albo zemdleję albo się utrzymam na nogach. Od razu przeniesiono mnie na salę porodu rodzinnego bo taki też wybrałam, i mąż mógł już do mnie dołączyć. Trafiłam na tą samą salę co podczas próby oksytocyną. Jak tylko siadłam na piłce miałam wrażenie, że ból jest jeszcze większy. Na szczęście w drzwiach pojawił się mój mąż i psychicznie poczułam się dużo lepiej. Na początku dogadaliśmy się, że nie będzie go przy porodzie. Po co ma chłopina patrzeć na takie rzeczy. Ale jak go tylko zobaczyłam, zdałam sobie sprawę, że jakby go nie było to nie wiem czy sama dałabym radę. Spisał się po prostu lepiej niż na medal! Był wspaniały, wyrozumiały, kochany, czuły i przypominał mi o zdrowym rozsądku czyli o oddychaniu i powtarzał: “spokojnie zaraz będzie po wszystkim”. Taka pomoc jest wtedy po prostu NIEOCENIONA. Na salę na szczęście przyszła inna położna i powiedziała, żeby mąż usiadł za mną na krześle i podtrzymywał mnie jak skurcz minie. To tulenie to była wtedy najsłodsza chwila i pragnęłam, żeby trwała wiecznie! Niestety przerywały je okropne bóle podczas których nie miałam nawet siły płakać.
JESZCZE WIĘKSZY POZIOM BÓLU!
Rozwarcie nie chciało postępować a ja konałam w ciszy bo nie mogłam sobie poradzić sama ze sobą. Przy następnym badaniu okazało się, że jest już 7-8 centymetrów! Dźwięk tych liczb był wspaniały! To już nie te cholerne, marne 4 tylko już prawie 10! Główka jednak nie chciała jeszcze zejść. Pełna jednak nadziei zapytałam pielęgniarkę ile to jeszcze może potrwać bo – heloł ja umieram! – odpowiedziała, że może mnie jedynie pocieszyć, że maksymalnie dwie godziny. CISZA….. FACEPALM…. CISZA…. SKURCZ! Boże jedyny dlaczego ja tak muszę cierpieć! Tragedia. Jak zobaczyła moją minę to powiedziała “yyy to ja już idę, będę za godzinę”. Popatrzyłam na męża a On tylko skwitował: “maksymalnie, ale będzie szybciej.. spokojnie”. Pamiętam, że bardzo chciałam mu wtedy wierzyć. Nie krzyczałam na Niego podczas skurczów. Nie było tak jak w filmach. Byłam tak wycieńczona, że nie miałam siły na krzyk. Właściwie miałam wrażenie, że w tych 3minutowych odstępach czasem udało mi się nawet przysnąć. Podczas skurczu musiałam jedynie ściskać rękę mojego męża, było mi po prostu wtedy lepiej (jakaś magia dotyku, bliskości).
Po jakimś czasie (nawet nie wiem ile minęło bo każda minuta była wiecznością) nie wytrzymałam. Zaczęłam się denerwować i mówić: dzwoń po pielęgniarkę bo ja już rodzę! No co miał biedny zrobić? Zawołał. Tłumaczę jej, że już mam chyba skurcze parte… że to już! A ona się na mnie popatrzyła i powiedziała “Jak będzie miała Pani parte to ja Panią na pewno sama usłyszę”. No żesz K***A M*Ć JA P**R***E!!! NO rozumiesz? ….
Przy kolejnym badaniu było już ponad 8 centymetrów, główka dalej nie schodziła, skurcze długaśne, ale PACH! Ciepła woda popłynęła mi po nodze. Odeszły m wody. Może nie będzie mnie aż tak cisnąć ten pęcherz! Ale gdzie tam!… Skurcz setny, dwusetny, aż nagle zaczęło mnie tak okropnie boleć, że nie byłam w stanie powstrzymać się od krzyku. Sama się zdziwiłam, że w ogóle nie mogę tego powstrzymać. I znowu skurcz! Myślałam ROZSADZI MNIE! I zaczęłam się drzeć jeszcze bardziej.. Faktycznie mnie usłyszała. Przyleciała jedna pielęgniarka, potem druga, nie wiem skąd pojawiła się tez Pani doktor. I nagle akcja. Reorganizacja. Pół łóżka odjechało. Nogi na wysięgniki. Wszędzie jakieś sprzęty, stół, wiadro! Byłam w takiej panice, że nie wiedziałam co się dzieje. Zaczęło mnie tak cisnąć jakby mi już dziecko wychodziło i krzyczę: WYCHODZI! Podejrzewam że oczy miałam chyba jak pięć złotych! Mój mąż stał już obok mnie i powiedział, że widać główkę. Pomyślałam tylko, że nie mam wyjścia i muszę się skupić na słowach położnej. Jak tylko kazała mi przeć (najpierw powiedziała jak – zgiąć głowę i cisnąć z całej siły tak, jakbym chciała zrobić wiadomo co), parłam jak tylko mogłam drąc się przeraźliwie! Ale ja się na prawdę darłam. Miałam wrażenie, że słychać mnie w całym szpitalu! Nie zdawałam sobie sprawy ile ja mam pary w swoim głosie! Totalne ZEZWIERZĘCENIE! W sumie samych partych skurczów miałam podobno jakieś 7. Mała wyszła na trzy razy. I jeszcze niestety położna powiedziała na głos, że musi mnie ciąć, więc jak będę wiedziała, że na pewno mam skurcz to mam przeć z całej siły. W ten sposób nie będę nic czuła. Poszedł jeden straszak ale powstrzymałam się od krzyku bo cholernie bałam się tego przecinania. Następny jednak poszedł niesamowicie silny i faktycznie czułam tylko dotyk nożyczek. Mała jednak jeszcze całkiem nie wyszła, a położna krzyczy do mnie STOP STOP! Czekamy na skurcz! Myślę: matko jedyna przecież mnie rozerwie!!! DLACZEGO nikt mnie nie uprzedził, że będzie tak bolało! Ja tu oddycham jak tylko mogę! I nagle PLUM… poczułam niesamowity luz.. i usłyszałam delikatne kwilenie. Nie płacz. Cudne, piękne, wzruszające kwilonko! Mojej córuni! Pielęgniarki przetarły maleństwo, mąż przeciął pępowinę i położyli mi ją na brzuchu.UDAŁO SIĘ
Czas się po prostu zatrzymał. Nawet teraz mam łzy w oczach pisząc to. Na prawdę takie rzeczy trzeba przeżyć by uwierzyć w siłę emocji, w bezkresną miłość, w cud życia. Nie da się tego opisać. I choćbym próbowała to i tak nie da się sobie czegoś takiego wyobrazić.
Zszywanie niestety boli. Ale taki ból to co to za ból? Bardziej byłam zainteresowana tym jak mój mąż tuli Oleńkę i z nią rozmawia. Ona sobie kwiliła, wydawała takie cudne dźwięki, a On się do niej uśmiechał i mówił. Byłam totalnie wyczerpana… totalnie. Ale tylko mnie doprowadzili do porządku i przenieśli na łóżko poporodowe i mogłam już nakarmić dzieciątko. Na początku nie wiedziałam jak ją przystawić ale pomogła mi pielęgniarka. Miałam już wtedy czas spokojnie patrzeć na moją perełkę i z sekundy na sekundę uzmysławiać sobie jak wariacko jestem już w niej zakochana.
RODZIĆ – RZECZ LUDZKA
Olusia urodziła się o 5:40 więc poród trwał jakieś 8 godzin. Leżąc jeszcze podczas zszywania powiedziałam, że już nigdy, nigdy, nigdy w życiu nie będę rodziła naturalnie. Pani doktor się uśmiechnęła i powiedziała, że każda tak mówi a i tak później zapomina o bólu. I taka jest chyba prawda, bo minęły już ponad dwa miesiące a ja pamiętam coraz mniej. To znaczy wiem, że bolało okropnie, ale już nie mogę sobie uzmysłowić tak bardzo tego odczucia. Wyparcie naturalne. A i dobrze bo na pewno chcę drugie dzieciątko, ale rodzić będę już na pewno ze znieczuleniem zewnątrzoponowym. NA PEWNO! Poza tym taka kruszyna wynagradza nam po prostu wszystko! Teraz jak na nią patrzę to mam ochotę skakać, turlać się, a najlepiej coś rozszarpać z miłości! Matka wariatka po prostu 😀
Kiedyś zastanawiało mnie jak kobieta może zdecydować się od razu na cesarkę, zamiast sprawdzić jak to jest rodzić naturalnie. Przecież każda przechodzi to zupełnie inaczej. Poród naturalny jest najlepszym rozwiązaniem dla dziecka. Teraz jednak kompletnie je rozumiem, bo jeśli ktoś jest jeszcze większym stresiorem niż ja, to mogłoby się to skończyć czymś gorszym niż tylko trzęsienie się jak podczas padaczki. Jeśli ktoś ma sobie włosy z głowy wyrywać ze strachu to czemu ma nie skorzystać z dobrodziejstwa XXI wieku. Przecież tyle dzieci rodzi się teraz cesarskim cięciem i nie ma żadnej różnicy w ich stanie fizycznym czy w psychice. Często przecież poród zaczyna się naturalnie, a kończy cesarką. Jeszcze częściej ze względu na ułożenie lub wagę dziecka cesarka zalecana jest od razu. W dawnych czasach nie było takiego wyboru co nie oznacza, że kobiety wcale by takiego nie dokonały! Ja byłam zdecydowana na poród naturalny. Powiedziałam sobie będzie co będzie. Myślałam, że na ból jestem przygotowana w końcu nasłuchałam się jak to strasznie boli więc skoro zdaję sobie z tego sprawę to ufam, że dam radę. Nie. Nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie poziomu tego bólu. Wydaje Ci się, że na ból jesteś odporna, a przychodzi co do czego to marzysz o cesarce. Kiedyś mama mojej koleżanki powiedziała do mnie, że pierwszy poród jest najlepszy bo nie wie się co go czeka. Miała rację. Ja jednak doszłam do siebie po porodzie kosmicznie szybko i już po miesiącu wyglądałam na prawdę super. Depresja poporodowa mnie nie dopadła, i wbiłam się szybko w nowy rytm życia. Jestem na prawdę z siebie dumna, że dałam radę i urodziłam dziecko! Ja! Zocha! Urodziłam cudną małą kruszynkę! W nagrodę od męża dostałam nawet złoty medal! (pierścionek z brylantem ;))
Zaraz po porodzie powiedziałam, że następnym razem najpierw załatwię sobie cesarkę a później zajdę w ciążę. Po cesarskim cięciu jest dłuższy okres rekonwalescencji i ból przeszkadza w radości z nowonarodzonego maleństwa. Każdy ma jednak prawo dokonać wyboru samemu! Ot co! Powodzenia!
W Polsce nie ma już czegoś takiego jak cesarka na życzenie. Więc może okazać się nie takie łatwe załatwienie jej sobie, no chyba że zna Pani jakiegoś lekarza który to zorganizuje. Do CC muszą być wskazania, mogą być one określone już w czasie ciąży, co pozwoli zaplanować zabieg, lub mogą wyniknąć w czasie porodu, ale prawnie nie może się Pani umówić na CC bo tak Pani chce… bo bolało przy pierwszym porodzie… Ja osobiście się z tym nie zgadzam, uważam że kobieta powinna mieć prawo do podjęcia takiej decyzji, ale oczywiście nie jestem lekarzem i nie wiem tak do końca dlaczego tak właśnie jest. Sama przy pierwszej wizycie kontrolnej prosiłam o cesarke, a gdy usłyszałam,że nie ma takiej opcji postanowiłam zmienić lekarza. Inni odpowiadali tak samo, w Polsce nie ma CC na życzenie :-/
Przede wszystkim jaka "Pani"? 🙂 Kaśka jestem! Miło mi 😉
Wiem wiem, że nie ma już cesarki na życzenie… ale wiesz jak to jest u nas w PL… nie ma rzeczy niemożliwych. Dziewczyny zmieniają lekarzy aż znajdzie się taki, który zaświadczenie wypisze. Podobno może być również zalecenie od psychologa – jestem panicznie przerażona porodem naturalnym i żądam cesarki. Myślę, że to dobrze, że niektórzy się zlitują i taki świstek wydadzą. To jest wtedy decyzja kobiety i ona będzie konsekwencje wyboru ponosić. Kiedy leżałam na patologii ciąży lekarz odpowiedział na pytanie jednej z pacjentek – dlaczego nie można od razu zrobić cesarki – że to jest operacja, ważny zabieg i nie chcemy Pani specjalnie ciąć bo może uda się urodzić naturalnie.
Jakby nie było jest jeszcze decyzja porodu ze znieczuleniem zewnątrzoponowym ZZO – i o tym właśnie chciałabym szczególnie posłuchać – jakie są za i przeciw.
Pozdrawiam !