Moja przygoda z rozszerzaniem diety rozpoczęła się po ukończeniu przez małą czwartego miesiąca. Co się okazało – jakieś dwa miechy za wcześnie. Zaczęło się dosyć delikatnie i bez spiny. Byłam ciekawa jak mała zareaguje na nowy smak. Co drugi dzień dawałam jej do spróbowania jakieś warzywko. Raz dziennie. Co tydzień wprowadzałam coś nowego. Zaczynałam od zdrowej pysznej marchewki (z babcinego ogródka!), potem przyszedł czas na groszek, brokuły itp. Byłam przekonana, że działam właściwie. Po jakimś czasie przyszła jednak pora na panikę. Pierwsza moja myśl, kiedy dowiedziałam się, że jestem beznadziejna bo rozszerzyłam dietę mojego dziecka po ukończeniu czwartego miesiąca?: “jaaaaa pie****e…”. Druga myśl? Zaraz, zaraz… Ale jak to? Wszędzie czytałam, że rozszerzenie diety można rozpocząć właśnie po 4 miesiącu u dzieci karmionych mm, natomiast u dzieci karmionych piersią najlepiej po szóstym. I mimo, że Ola od początku karmiona była naturalnie, nie widziałam żadnych iskrzących bannerów typu – STÓJ! PIERWSZA ŁYŻECZKA TYLKO PO SZÓSTYM MIESIĄCU! ZAWSZE! Wręcz przeciwnie. Na etykietach słoiczków jak BYK pisało – po czwartym m., a otoczenie niemal namawiało aby dać dziecku na próbę coś nowego! Babcie, ciocie, nawet “dzieciate” koleżanki! Więc ja się pytam: gdzie te wszystkie strony internetowe, informacje w gazetach, reklamy, które aż powinny krzyczeć o odpowiednim żywieniu dziecka. Skoro produkty z takim napisem pojawiają się na półkach to znaczy, że jest ogólne społeczne przyzwolenie na rozszerzenie diety w tym czasie. Ktoś powinien pomyśleć nad adnotacją jak na paczkach papierosów – tak jak palenie szkodzi, tak równie dobrze na daniach dla niemowląt powinno widnieć- rozszerzanie diety zaleca się po 6 miesiącu życia dziecka. Proste nie? Nie każda matka jest internetowym molem i sprawdza w internecie każdy kolejny krok. STOP! Ja przecież jestem internetowym molem, a jednak o takich metodach dowiedziałam się mimo wszystko za późno. Prawdopodobnie większość, tak jak ja, najpierw sugeruje się opinią własnej matki czy rodziny. Zupka? Zupka! Czemu nie, w końcu mała ma już odbębnione cztery miesiące. Kiedyś nie było ani słoiczków, ani nawet mleka modyfikowanego, a matki karmiły dzieci krowim mlekiem zagęszczanym zmiksowanym ryżem. Taka była polityka. Skoro tak restrykcyjnie podchodzi się obecnie do kwestii rozszerzenia diety, to dlaczego nie jest to odpowiednio nagłośnione. Ja decyzji WHO absolutnie nie neguje. No proszę Cię.. przecież ONI są sto razy mądrzejsi… doświadczenia, badania – z kim tu się w ogóle kłócić? Ja chcę postępować dobrze. Nie należę do tej grupy ignorantów, którzy zalecenia światowej jednostki mają za nic.. Tylko dlaczego o tym się nie mówi?
Wiecie jak dowiedziałam się o systemie rozszerzania diety niemowląt? Dołączyłam do pewnej grupy na Facebooku. Jasno jest tam określone, że do grupy należą jedynie matki, które zgadzają się z dewizą wprowadzania nowych smaków dopiero po błogich sześciu mlecznych miesiącach. Każda próba negowania takiego poglądu kończyła się wyrzuceniem z grupy. Ponadto często posty aprobujące rozszerzanie diety po czwartym miesiącu, przy jednoczesnej prośbie doinformowania na temat rzeczywistego powodu odejścia od uznawanej przed długi czas techniki, zostawały usuwane. Z tego co widziałam, toczyły się tam istne wojny! Aż strach pomyśleć co by się wydarzyło gdyby rozmowy toczyły się in real. A nie od dziś wiadomo, że z matkami lepiej nie zadzierać nie?
Enyłej… Z każdym dniem przyglądania się konwersacjom na powyższej grupie byłam coraz bardziej załamana. Bo woda to tylko sprawdzonej marki, bo serek żółty to jak najpóźniej, bo parówki są złe i niezdrowe (nawet te z 95% mięsa, bo to żywność wysoko przetworzona), bo jajko to już od szóstego miesiąca można podawać wraz z białkiem. Za chwilę znowu czytasz, że jedno dziecko wylądowało po jajku w szpitalu, a lekarz złapał się za głowę bo po co takiemu maluchowi podawać jajko!? Zwariować można! Przez parę dni chodziłam jak struta, aż mąż kazał mi się wziąć w garść i przestać czytać te głupoty!
Problem jednak nie leżał w tym co przeczytałam, a w tym, że o niektórych rzeczach nie miałam pojęcia. Takie informacje to ważne sprawy. Powinno się o nich wiedzieć. Nie mamy jednak osobistego dietetyka, który informowałby nas na bieżąco (no chyba, że w rodzinie ;)). Czasy się zmieniają, świat się zmienia, nowe informacje wypływają co sekundę i dobrze byłoby z tym wszystkim być na bierząco. Nie jest to jednak tak na prawdę proste w wykonaniu. Dobrze wiemy, że nie mamy parunastu godzin dziennie na przegląd prasy (czyt. scrollowanie Onetu) i najnowszych trendów! Dlatego postanowiłam wziąć parę oddechów, wyluzowałam się, nastawiłam pozytywnie i co zrobiłam? ZAJĘŁAM SIĘ WŁASNYM DZIECKIEM. Do tej pory bardzo często ratuję się wujkiem Google i wciąż sporadycznie przeglądam grupę. Trzymam się natomiast zaleceń dziewczyn z Ala’Antkowe BLW i planuję kupić książkę kulinarną. Tak jest! Książkę z pomysłami na ciekawe śniadania dla mojego niejedzącego żadnych kaszek/jaglanek/owsianek dziewuszyska! 🙂
Czy warto zatem brać czynny lub nawet bierny udział w grupach tworzonych na Facebooku? Czy warto szukać informacji na każdy temat dotyczący żywienia niemowlaka? Ano warto. Oprócz kłótni, przesady w jedną bądź drugą stronę trzeba umieć wychwycić informacje istotne. A takimi są na przykład fantastyczne przepisy na dania dla naszych maluszków. Mamuśki robią dobrą robotę puszczając takie cenne pomysły w świat. Między innymi dzięki tej grupie dowiedziałam się jak zrobić śniadaniowe placuszki bananowe czy też kulki rybne na obiad. W rozszerzaniu diety należy zachować po prostu umiar. Nie panikować, nie wariować i koniecznie odwiedzić stronę Ala’Antkowe BLW (http://alaantkoweblw.pl/). Właśnie z tej strony wrzucam TUTAJ posta o rozszerzaniu diety niemowląt w pigułce. Takie zbiorcze zestawienie najważniejszych informacji – czyli streszczenie dla roztrzepańców jak ja..
Na początek warto przede wszystkim WIEDZIEĆ czego NIE POWINNO się podawać niemowlaczkom czyli między innymi: orzechów, miodu, napojów gazowanych, NIE SOLIĆ, NIE SŁODZIĆ i w miarę możliwości nie podawać czekolady. O produktach, z którymi najlepiej odczekać najlepiej dokładniej poczytać. Z resztą można powolutku eksperymentować. Obecnie dzieci bardzo często miewają wszelakie alergie i uczulenia. Kiedyś na hasło “gluten” wybałuszyłabyś oczyska nie? A teraz gluten to gluten tamto. No niestety…
Kiedyś słyszałam opinię typu: Skąd pomysł na mrożenie dzieciom jedzenia. No jak to skąd!? Znam mnóstwo mam, które w ten sposób miały od czasu do czasu spokojną głowę. Nie każda mama jest taka GENIALNA i każdego dnia robi świeżutką zupkę, świeżutki obiadek, w ogóle świeżutkie wszystko. Jeśli tak potrafisz to CHWAŁA Ci! Kobieto! Tworzę pokłony. Nie potępiaj jednak reszty z nas, które chwilami muszą się ratować daniem przyrządzonym wcześniej. Sama osobiście miałam dni, kiedy zamiast obierać ziemniaki, miałam potrzebę bicia głową o ścianę. Takie typowe kobiece chandry from time to time…
Mrożenie to według mnie lepszy pomysł niż podawanie gotowych słoiczków. Sama nawet zrobiłam kiedyś kilka porcji, dzięki którym parę razy skorzystałam z przywileju “lenistwa” i odgrzałam dziecku danie nie martwiąc się co też dzisiaj zrobię na obiad. Najpierw przyrządzone dania pakowałam w folię i kubeczki na mleko. Następnym razem wykorzystałam już puste słoiczki i genialne foremki na ciastka. Później wystarczy ugotować porcję klusków, wrzucić je do małego rondelka wraz z zawartością foremki i zalać lekko wodą. W taki sposób można na prawdę zaoszczędzić mnóstwo czasu – czasu który MY MAMY doskonale doceniamy prawda? Wystarczy zaopatrzyć się w zdrowe warzywa (najlepiej z babcinego ogródka) i mięsko sprawdzonego pochodzenia i Voila!
Nie wiem jak wy, ale ja nie gotuję codziennie, a dziecko musi zjeść coś pożywnego. Oczywiście nic nie zastąpi świeżego, pysznego obiadku. Teraz doszłam już do wprawy i za każdym razem gotując dla nas (mnie i męża), część mięsa odkładam do małego garnuszka i gotuje dla dziecka. Jeśli nie robię obiadu, Oli kombinuję coś osobno, a czasem nawet korzystam z dobrodziejstwa babci. Zupki to najmniejszy problem. Kiedyś nawet bym nie pomyślała, że tak szybko można zrobić smaczną ryżankę lub zupkę warzywną. I choć moja mała nie je kaszki w żadnej postaci – zupą na szczęście nie pogardzi. Czasami robię również zupkę z mrożonek z Hortexu. Szczególnie teraz, poza sezonem, kiedy mrożone warzywa nie raz górują nad tymi ze sklepu!
Wracając do tematu słynnej grupy na FB – nie ma ona zamysłu stwarzać problemów. Po prostu administrator ma na celu zrzeszenie JEDYNIE mam świadomych rozszerzania diety dziecka tylko i wyłącznie po 6 miesiącu życia. To nie grupa nawołująca do zaakceptowania ich założeń. Jeśli któraś z mam nie zgadza się z tą decyzją, lub podchodzi do tematu sceptycznie – automatycznie jest blokowana. Osoby niezdecydowane mogą się co najwyżej podszkolić. Jeśli nie zgadzamy się z czyimś zdaniem często reagujemy złością. Same sobie gotujemy ten los! To my mamy wyciągamy pazurki i robimy sobie na wzajem wyrzuty. Podejdźmy do tematu spokojnie. Poczytajmy, pomyślmy. Ten czas, to czas dla naszych dzieci. Nie koniecznie trzeba włączać guzik – tygrysica – ja wiem co dla mojego dziecka najlepsze. Jeśli nie możesz się oprzeć, palnij toto w cholerę i sama się wypisz bo po co tracić nerwy.
To wszystko sprowadza nas mamy do jednego punktu – punktu wiecznej edukacji – tak ważnej dla rozwoju naszego dziecka. Świat się zmienia, nauka postępuje. Nie każda z nas wie wszystko i na każdy temat. Jeśli sama znasz odpowiedź na zadane pytanie – to pomóż mamie, która kierując się dobrem własnego dziecka szuka na ten temat informacji. Nie naskakuj, nie oceniaj i nie drwij z Nikogo kto “nie jest tak mądry jak Ty”. Uczymy się przecież całe życie prawda?
Powodzonka!
__________________________________________________________________
Choooodź… zostań ze mną na dłużej 😉
FOLLOW ME —> INSTAGRAM
LIKE MY FANPAGE —> FACEBOOK